Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sztyńskich węgorze i szczupaki szczęśliwie znowu poławiać zaczął i nieraz w długich swoich bajaniach utrzymywał, że to jego węgorze sprawiły, że nareszcie wszyscy są szczęśliwymi, bo jednak, mówił, żeby wtedy po miesiącu Dżęga nie był węgorzów poławiał, chusteczka owa biała nie byłaby się w jego sieć wplątała i kochany mój drugi kniaź, którego z przeproszeniem wtedy czystym warjatem sądziłem, byłby za tym gałgankiem w Wisłę wpadł i utonął. Ale ja jednak do dzisiejszego dnia dobrze nie rozumiem, dlaczego ten dobry pan chciał wtedy robić warjacją, dokładał Dżęga, mrucząc pod nosem.
Młynarka z Zienkowa, poczciwa Frankowska i stary Marcin kredencerz nigdy już Krzewina nie porzucili. Frankowska do śmierci Malwiny nie odstąpiła i z młynarką dzieci jej i Wandy wypiastowała, a stary i zasłużony jeszcze u jej ojca Marcin dzieciom tym, na ręku ich nosząc, długie bajki prawił, których one z większą cierpliwością słuchały jak niegdyś ich matki.
W innym stanie i na innym zupełnie horyzoncie jedna z aktorek takoż mojej powieści, owa sławna Doryda, przez czas jakiś w tonie, w ubiorach, w pojazdach, w elegancji jeszcze prawa dawała. Ale w kilka lat mniej ładną, mniej świeżą zostawszy, i gdy młodsze i świeższe od niej na świat się pokazały, sławna Doryda, od nikogo nie ulubiona, bo nikogo nie lubiła, od nikogo nie żałowana, bo dokuczała wielu, nie mogąca wytrzymać życia wielkiego świata, gdzie pierwszych ról grać już nie mogła, a nie umiejąca się zatrudniać w samotności, ciężaru nudów znieść dłużej w Warszawie nie mogąc, umyśliła nareszcie długie przedsięwziąść podróże, i tęsknotę swoją z miejsca na miejsce przenaszając, nie więcej szczęścia za granicą, jak na ojczystej ziemi znalazła.
Przyjaciel jej, a raczej współ-towarzysz intryg, któremi wzruszała społeczność stolicy w czasie swego w niej panowania, major Lissowski, nieco zrazu w swej miłości własnej dotknięty zamęściem Malwiny, uczuł to tem mocniej, gdy ona, przyjechawszy do Warszawy, łagodniejsza, milsza, weselsza jak kiedykolwiek, uprzejmość i każdego powszechne oklaski bardziej jeszcze jak wprzódy dla siebie zyskała. Major nasz, chcąc na tej niewdzięcznej zemścić się Malwinie, umyślił wtedy udać się do Wandy i zaczął do niej palić ofiary, ale niestety, wkrótce poznał, że u pustej Wandy nie lepiej jak u tkliwej Malwiny zabiegi jego były przyjmowane; rozgniewany przeto na wielki świat