Strona:Maria Wirtemberska-Malwina.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednak lekkość księcia Melsztyńskiego smutne na niej uczyniła wrażenie. Z żałosnem rozrzewnieniem przypominała zeszłe lato i dnie szczęśliwe Krzewina, w których ani pojmowaćby nie była mogła, że Ludomir kiedykolwiek w świecie co prócz niej był ukochał. Niestety! każdy niemal dzień mijający (od tego czasu, jak Malwina żyła na wielkim świecie) zabierał z sobą jedno z tych tysiącznych omamień, które w odludnej swojej młodości tak zachwycającemi malowała sobie i które w Krzewinie wszystkie w sercu Ludomira uiszczonemi dla niej zdawały się. Niestety! nie ten to już Ludomir dla jej szczęścia, do jej duszy właściwie stworzony; ale co gorzej, nie te same uczucia w sercu swojem dla niego znajdowała. Momentami wprawdzie miłość wskrzeszała się w jej sercu; ale to krótkie i przemijające były chwile, a wdzięczność zwykle, próżność czasem, a najbardziej przekonanie mimowolne jakowegoś względem niego obowiązku, właściwe były uczucia, które książę Melsztyński w niej wzniecał od czasu bytności jej w Warszawie. Miłostki tedy księcia Melsztyńskiego, przekonywając Malwinę o lekkości jego, zrazu zasmuciwszy ją trochę, stały się wkrótce poniekąd ulgą dla niej; gdyż przewidywała w tych lekkomyślnych miłostkach przyczynę do odsunięcia jeszcze ostatniej swojej decyzji, gdyby książę Melsztyński takiej dla siebie od niej wymagał; i jeśli czytelnicy, a bardziej czytelniczki tej historji (do których szczególnie się odzywam, bo może nieraz w podobnych okolicznościach się znajdowały i podobnego zbioru uczuciów doznały), jeśli — mówię — dobrze zrozumiały stan serca Malwiny, to się dziwić nie będą, że cały układ Dorydy i majora Lissowskiego, żeby ją strapić i rozgniewać, tyle tylko miał skutku, że biedne jej serce, ustawnie miotane rozmaitemi odmianami od bytności jej w Warszawie, odetchnęło swobodniej i uspokoiło się nieco tą myślą: mam czas do namyślenia się, nie czuję się winną i nie mam w istocie tak nagłego obowiązku względem księcia Melsztyńskiego, jak (nie wiem dla czego) gwałtem go sobie do tego momentu w głowę wbijałam.
Może prędka i niemal niepojęta zmienność w uczuciach Malwiny naganną się będzie zdawała. Ale ja proszę tylko o cierpliwość i odczytanie do końca, a wtedy może, co się niepojętem i nagannem wydaje, okaże się przyzwoitem i bardzo naturalnem.
Przeciąg czasu, który minął aż do powrotu księcia Melsztyńskiego, był obojętnym i żadnym interesującym trafem dla Malwiny