Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzający resztę dnia świątecznego na przyjacielskiéj gawędce; nigdzie nie było słychać kłótni, pijatyki i karczemnéj wrzawy. Widać że nałóg pijaństwa bardzo jest uskromiony w téj okolicy.
Minąwszy Łącko, wieś pięknie położoną, na dość obszernéj międzygórskiéj równince, daléj Maszkowice i Jazowsko, przeprawiliśmy się w Kadczy przez Dunajec i wjechaliśmy w piękną dolinę sandecką. Nie jest ona tak rozległą, nie ma tak wspaniałego otoczenia jak dolina nowotarska. Olbrzymie Tatry zamykające tamtę od południa, tutaj już tylko blado, niepewnie, rysują się na widnokręgu, wystrzelając ponad wyniosłemi, amfiteatralnie piętrzącemi się Bieskidami. Wszystko tutaj zmalało, zdrobniało, łagodniejsze przybrało kształty. Ale jakkolwiek dolina sandecka nie robi na nas tak silnego i zdumiewającego wrażenia, jakiego doznajemy na widok cudów tatrzańskiéj przyrody, niemniéj jednak przynęca malowniczém i pełném wdzięku położeniem. Okrąg jéj stanowią góry szczególniéj od południa, wysoko upiętrzone, zaokrąglonych, pagórkowatych kształtów, odziane pięknemi lasami, wśród których złociły się żyzne łany dojrzałém kołyszące się zbożem. Dno doliny zaścielają także uprawne pola; mnóstwo wiosek rozsianych to na równinie, to na pochyłościach wzgórzów, ożywia okolicę. Już poustawiane mendle zboża, snopy gęsto stojące na polach dowodziły, że tu nie napróżno rolnik skrapia ziemię swym potem, bo obfitym plonem szczodrze mu ona wynagradza poniesione trudy. Z wielkiém podziwieniem spotkaliśmy kilka wozów wyładowanych zbożem; w inném miejscu wiązano snopy na polu, chociaż bynajmnéj nie zanosiło się na deszcz, owszem piękny zachód słońca, niebo czyste i jasne, powietrze chłodne, wróżyło pogodę i na dni następne; nic więc nie usprawiedliwiało ciężkiéj pracy w tak uroczyste święto. Dowiedzieliśmy się dopiero, że Niemcy kalwińskiego czy ewan-