Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z głodu i zimna; późne, a ciągłém zimnem i słotą przygnębione zasiewy, groziły niedostatkiem mieszkańcom Podhala. Smutno było w téj okolicy, gdzie po inne lata gościła wesołość przy miernym bycie. Pewną byłam że tak przejdzie cały czas pobytu naszego w Zakopaném, że cała jego przyjemność ograniczy się do pogadanek z poczciwymi góralami i bliskich przechadzek odbywanych w upatrzonych godzinach; a i to prawie zawsze pod strachem deszczu, który ciągle groził i wcześnie zapędzał do domu.
Gdy jednak po parotygodniowéj słocie wyjaśniło się niebo, gdy góry otrzęsły z siebie grube chmur i mgły bałwany, i stanęły przed nami w dawno niewidzianéj wspaniałości, mimowoli i z czoła zesunęły się chmury i myśl jakaś weselsza zawitała do duszy. Było to wspomnienie tych wrażeń, jakich doznawałam zwiedzając Tatry. Przychodziły mi na pamięć wesołe i swobodne po nich wędrówki, stawały przed oczyma cudne widoki, a zarazem nieznacznie wkradała się chęć odnowienia tych wrażeń, niby iskierka tego zapału z jakim dawniéj rwałam się na szczyty tatrzańskie. Wspomnienie było tylko środkiem za pomocą którego góry odzyskały swą czarodziejską nademną władzę.
Przyszedł Wala, zaczęliśmy rozmawiać z nim o dolinie Białej-wody, zwanéj od Spiszaków doliną Pod-Wysoką, od naszych zaś górali Pod-Upłazki. Słyszeliśmy już dawniéj o piękności téj doliny, rozpytywaliśmy więc o drogę i różne szczegóły dotyczące miejscowości. Sama postać Wali, jego głos i sposób mówienia, wydaje mi się zawsze jakby pobudką, jakby hasłem do wyruszenia w góry. Prosty góral nie umie wyszukanemi słowy malować ich piękności, ale on je kocha namiętnie; a gdy o nich mówi, zapał jaśnieje w jego oczach, my zaś patrząc na niego, słuchając jego opowiadań, czujemy jakby przedsmak téj swobody i rozkoszy jakiéj