Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

któżby wyliczył nazwiska tych wszystkich szczytów w jednę skupionych grupę, nad któremi wznosi się najwyżéj ubielony śniegiem wiérch Pysznéj.
Nie zadziwi to zapewne nikogo, gdy się przyznam, że ze łzami żegnałam pogrążony we mgle szczyt Krywania, ze łzami wyrzekłam się łudzącéj mię do ostatka nadziei. Ale niepodobna było czekać dłużéj, tém bardziéj, że nic nie zwiastowało pożądanéj zmiany; ciągle gęściły się chmury, zakrywając nietylko Krywań, ale i inne wiérchy. Było już dobrze z południa; myśl o przeprawie przez las o zmroku a może i w deszcz, znagliła nas do powrotu, do którego jeszcze nie mieliśmy ochoty. Smutni, milczący postępowaliśmy tążsamą drogą, którą przed parą godzinami przebywaliśmy tak wesoło i ochoczo. Mgły jakby tylko czekały na oddalenie się nasze, zaczęły się przerzedzać, szczyt Krywania odznaczał się coraz wyraźniéj i wkrótce stanął w całéj okazałości, zupełnie wolny od natrętnéj zasłony. W jednéj chwili zapomnieliśmy i o spóźnionéj godzinie i o przykréj drodze, jaka nas czekała; chęć powrotu na górę, nadzieja cudnego widoku, wszystko przemogła. Bylibyśmy się pewnie wrócili, ale w téj saméj chwili, jakby dla zniweczenia nierozsądnych zamiarów, upadło kilka kropel deszczu. Cała przykrość, a nawet niebezpieczeństwo podróży w słotę tak fatalną drogą, stanęła znowu w myśli, odpadła ochota powrotu, owszem tym spieszniéj spuszczaliśmy się na dół. Za chwilę ustał deszcz, a ile razy spojrzałam na groźny wiérch Krywania znowu tak piękny, czysty jak zrana, oblany jasnym promieniem słońca, żal ściskał boleśnie serce.
Spuszczanie się w dolinę Ciemnych Smreczyn było znowu bardzo przykre, nie tyle jednak, jak wchodzenie pod górę. Odpoczywając przy źródle w bliskości wolarni, rozmawialiśmy z bacą, który rad był niezmiernie, że mógł z kimś obcym pogadać, co mu się rzadko zda-