Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ani na chwilę nie postała nam w myśli; spokojni, szczęśliwi nadzieją jutra, układliśmy się na zieloném posłaniu z świerkowych gałęzi i wkrótce sen skleił powieki. Nie był to sen spokojny i mocny, bo jasność ciągle płonącego ognia i trzaskanie świerkowego drzewa, co chwila go przerywały; pokrzepił jednak siły nasze tak, że nazajutrz nie czuliśmy bynajmniéj wczorajszego zmęczenia.
Wyszedłszy rano z szałasu, pierwszym przedmiotem jaki uderzył oczy nasze, był wyniosły wiérch Krywania, a obok niego na czystym, jeszcze cieniem nocy przyćmionym błękicie, srebrząca się jutrzenka. Księżyc już zaszedł za góry, słońce jeszcze nie wstało, drzémała jeszcze szarym zmrokiem obleczona dolina i tylko ta jedna gwiazda niby troskliwéj piastunki oko, czuwała nad okolicą, czekając rychło zabłysną na wschodzie królewskiego orszaku pochodnie i na rozjaśniony błękit wszechwładny wstąpi monarcha.
Opuściwszy szałas, którego dach gościnny miał nam dać schronienie i na noc następną, wyruszyliśmy w drogę, ciągle jeszcze prześliczną Ciemno-smreczyńską doliną, która rozszerzała się coraz więcéj. Uszedłszy znaczny kawał, zatrzymaliśmy się w obszernym, bardzo porządnie zbudowanym szałasie, stojącym już pod samym Krywaniem, w którym mieszkali juhasy Słowacy, pasący woły węgierskie. Całe stado rozeszło się już na paszę i w powrocie dopiero mogliśmy się przypatrzyć temu pięknemu bydłu. W szałasie zastaliśmy kilku juhasów gotujących ranny posiłek. I my dostaliśmy tutaj kwaśnego mleka na śniadanie. Pokazywano nam tu żelazne paści, w które przed parą dopiero dniami złapał się w bliskości szałasu ogromny niedźwiedź, nierzadki gość w tych stronach.
Wyszedłszy z wolarni zaczęliśmy zaraz wstępować na Krywań, do znacznéj wysokości okryty lasem, któ-