Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

życzyliśmy sobie aby przyszli do nas juhasi z niższego szałasu zwabieni dymem z naszego ogniska. Żalby nam było ognia z takim mozołem rozpalonego i tego samotnego szałasu gdzie nam było tak dobrze, cicho, spokojnie. Wprawdzie głód czuć się dawał, ale chociaż mieliśmy jeszcze kawałek chleba i séra na wieczerzę, nie jedliśmy nic, żeby nie powiększać pragnienia które i bez tego bardzo nam dokuczało.
Siedząc na ławie naprzeciw ognia, chciałam się zdrzemnąć, ale ani na chwilę nie mogłam zamknąć oczu, bo zaraz przesuwały się przedemną przepaście, urwiska, przeprawy pełne niebezpieczeństw i takim nabawiały mię strachem, że pomimo niezmyślonéj ochoty do spania, otwierałam oczy aby rozpędzić natrętne mary. Chcąc czém inném zatrudnić rozkołysaną wyobraźnię, wyciągałam rozmaite uwagi z obecnego naszego położenia. Zastanawiałam się więc nad tém jak to mało istotnych potrzeb ma człowiek, do jak szczupłych rozmiarów może ograniczyć swoje życzenia. Gdyśmy stali na Czerwonym Wiérchu, mierząc okiem rozległe siodło Kondratowéj, ulękliśmy się tak długiéj drogi i obraliśmy inną, która nam się bliższą wydawała; rachowaliśmy na łatwość dostania koni w Kościelisku, cieszyliśmy się zawczasu na wypoczynek w domu przy kominie i szklance gorącéj herbaty. Późniéj gdy się pokazało żeśmy sobie przyczynili ledwo nie połowę drogi, już nie było mowy o domu, ale pragnęliśmy tylko zdążyć do Kościeliska i tam przenocować na leśniczówce lub w karczmie. Niebawem życzenia nasze jeszcze się bardziéj ograniczyć musiały. Gdybyż przed nocą być w szałasie! O jak to będzie dobrze wypocząć na kosodrzewinie, napić się najprzód wybornéj wody, a potém świeżéj żentycy na wieczerzę! Ale i to jeszcze zbyt wygórowane były marzenia, jeszcze o jeden ton spuścić trzeba. Gdyśmy zabłądzili, nie miałam już nadziei tra-