Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale — a toż ja miałem iść do jakiejś szewcowej. — Moje uszanowanie pani.
— A ja muszę choremu oznajmić radosną wieść! — przypomniała ona także i rozeszli się.
Staszek przyjął ją niespokojnem spojrzeniem.
— Proszę jaśnie pani, pewnie ten nowy doktór kazał mnie do szpitala odwieźć.
— Wcale nie, kazał cię do domu odesłać, bo ci tutejsze powietrze nie służy. Cóż, rad z tego jesteś?
Chłopak usiadł na posłaniu; oczy mu pojaśniały.
— Do dom! — powtórzył. — O la Boga, dziwo, że radbym, ale się wstydam i boję. Ośmieją mnie ludzie, a akonom spierze, a panu dziedzicowi jako oczy pokażę? Takem się rwał, upierał jechać, a ot i kwartału nie wysłużyłem.
— Ale masz ochotę wracać?
— Jakoże nie? Od tego smrodu i ciasnoty, i terkotu do naszych pól! Niech się jaśnie pani spyta ot tej kasztanki. Ino jej spytam: Lośka, chciałabyś do dom? to głowę odwróci i rży, i targa uździenicę! Ktoby nie chciał! Teraz u nas już pożęli i zwieźli, pachnie rola od oziminy, okrutnie głos po łanie idzie. Ino w konie i śpiewaj! O, Jezu!
Podrywało go z posłania, policzki nabiegały krwią.
— Wrócisz, Staszku, wrócisz! Czemuś mi pierwej nie powiedział, że ci tu źle? Dawnobym cię odesłała.
— Wstyd mi było przed ludźmi i przed jasną panią. Mocowałem się, myślę, jaśnie pani jednako się nudzi i cnie, a przecie nie wraca.
Uśmiechnęła się, a on, ośmielony, mówił dalej:
— Jak tu ludzie żyć mogą, to ja cale nie rozumiem. Toć tu zaduch, chleb i woda śmierdzi, w głowie się przewraca od hałasu, toć tu trawa rosnąć nie chce, pies nawet nie szczeka, a koń jak parsknie, to ino ze wstrętu od tego kurzu i dymu. Kamieni nakładli nakładli, nastawiali, jakby kryminał!
Ludziska też blade, brudne, niewesołe. Jak sobie nawet podpije, to ino klnie. Juści prawda, co mi nie-