Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i rozmawialiśmy. Uczynił na mnie zrazu wrażenie warjata, oglądałam się za dzwonkiem na służbę. Potem się uspokoiłam, że to tylko próżniak, chorujący na oryginała i koniec.
— Jest to specjalista od kompromitowania kobiet. Czyje imię przejdzie przez jego usta, ta już ma zachwianą opinję.
— O, biedna opinja w takim razie!
— Moim obowiązkiem jest panią ostrzec.
— Dziękuję panu, ale wątpię, czy go zobaczę drugi raz w życiu. Dziś wieczór wyjeżdża.
— Zostaje i będzie u nas częstym gościem.
— Jeżeli pan z tem się zgadza, ostrzeżenie jest zbyteczne.
— Jest to nasz dawny znajomy.
— Tak, mówił mi o tem.
— Jak mówił?
— Że pana wychował w pojęciu światowem. Nawet się pytał, czy mi się jego uczeń podoba?
— Mam nadzieję, że odpowiedzi nie otrzymał?
— Nie jest przecie moim przyjacielem ani powiernikiem.
Andrzej głowę oparł na poręczy kanapki i oczy przymknął. Buduar był od dziedzińca, więc względnie cichy.
— Czy to prawda, że pani Janową oddaliła?
— Jest zbyteczna. Jej zajęcie ja sama załatwię w godzinę, z wielką radością, że coś mogę robić. Może pan temu nie rad?
— Ach — ja! Byłbym najszczęśliwszy, żebym mógł wcale w domu nie być! Wszystko mi jedno, kto tu rządzi. Tylko za Janową pójdzie Jan, a do niego przywykłem.
— W feralny dzień zajęto to mieszkanie, bo zdaje mi się, że niejeden radby tu nie być! — odparła, składając robotę. — Może tu niegdyś było więzienie, i bakterje buntu jeszcze się gnieżdżą.
Złożyła i sprzątnęła bieliznę, cichutko się ruszając i chodząc, potem przysłoniła firankę i wysunęła się z pokoju.