Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zachwyt Radlicza był pustotą, może chęcią dręczenia pani Celiny, ale pochwała takiego znawcy jak Kołocki była czemś szczególnem. Może i on żartował z niego!
Stało się jednak, że Andrzej zamiast o piątej, o czwartej złożył robotę i poszedł do domu.
— Jest pan? — spytał.
— Niema — odparł Jan mrukliwie.
— A pani?
— Nie wiem. Pani przecie usługuje Józef.
Andrzej przeszedł salony, zajrzał do jadalni, zauważył, że na stole były śliczne kwiaty, i udał się na górę. Przebrał się chwilę pochodził po gabinecie, potem zapukał do buduaru żony.
— Proszę! — odpowiedziała.
Wszedł dobrze nie wiedząc, co ma rzec.
Siedziała u okna nad stosem bielizny i szyła.
— Ojciec wyszedł z budowniczym na chwilkę — rzekła, nie przerywając roboty. — Może pan głodny?
— Nie. Wróciłem wcześniej — upał nieznośny tam w biurze. Codzień mnie głowa boli.
— Niechże pan nie pali papierosów przy bólu głowy. Możeby pan wody sodowej wypił? — rzekła życzliwie, usuwając koszyczek z nićmi z kanapki i podając mu flakon z wodą kolońską.
Usiadł, a gdy znowu zajęła się robotą, nieznacznie się jej przyglądał. Miała na sobie kostjum z jasnego batystu, bardzo skromny i przyzwoity, złote włosy, oplecione bez pretensji wokoło głowy, na ręce, migającej igłą, ślubną obrączkę. Pochylona, szczupła twarz miała jeszcze złotawy odblask wiejskiego słońca i wyraz poważnego spokoju. Nie mówiła nic, chcąc mu zapewne zrobić ulgę ciszą.
— Jakim sposobem poznał dziś panią Kołocki? — spytał.
Uśmiech przebiegł po jej twarzy.
— To musi być chyba ludożerca, bo już ojciec na mnie za to napadł. Stało się to jednak bardzo naturalnie. Czytałam w gabinecie — on wszedł — nie uciekłam, nie przeczuwając niebezpieczeństwa, no,