Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ramszycowa usiadła i zadumała się.
— Nie marzę nawet, by ją ktoś w mem sercu i uznaniu zastąpił, ale żywi żyją i trzeba o nich myśleć. Ostatni od niej list miałam, że doktór Rajewski nas opuścił! Mała szkoda, niecierpiałam go, ale musimy szukać zastępcy.
— Ona pani już i tego kłopotu oszczędziła. Sama wybrała zastępcę. Ot, tu jest właśnie kolega Boguski! Od dziesięciu dni już ordynuje.
Ramszycowa spojrzała badawczo nań. On się milcząco ukłonił, a Downar dodał:
— Dziś, właśnie przed chwilą, mówiliśmy z nim. Dziwak jest, stawia warunki.
— Jeśli pana Boguskiego wybrała pani Sanicka, zgóry na nie przystaję!
— Będzie pracował miesiąc w pani zakładach na próbę! Jeśli pani dogodzi, chce dostać odrazu dziesięć tysięcy rubli!
— Rozumiem! Instalacja i małżeństwo!
— Nie, pani. Będzie mieszkał przy lecznicy, jeden pokoik mu wystarczy i żenić się nie myśli. Ma dużą, bardzo liczną rodzinę! To dla nich.
— Powtarzam, jeśli pani Sanicka na to się zgadzała, ja przystaję.
— Pani Sanicka tego chciała! — rzekł poważnie Downar. — A ja pani za tego kolegę ręczę, jak ojciec za syna.
— Będziemy tedy razem pracować! Tylko już jej nie będzie z nami! — westchnęła Ramszycowa.
— I jej, tak trzeźwej, zmętniały na chwilę oczy, a nie rada temu, zerwała się, uścisnęła w milczeniu dłonie obu mężczyzn i wyszła.
Żeby nie mąż, zapomniałaby zupełnie o wieńcu.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie miała Kazia szczęścia do końca. Nawet jej pogrzeb dał w Warszawie powód do krytyki i wyrzekań. Bo śnieg walił od południa, formalna zadymka.
Z jej racji niszczono toalety, z jej racji musiano najmować karety i przepłacać dorożki, bo o pieszej