Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XV.

O zmroku, wprost z dworca, przyjechała Ramszycowa i zadzwoniła do Sanickich.
Po twarzy służącego domyśliła się prawdy, spytała o prezesa.
— Leży chory.
— A młodszy pan?
— Wyszedł z panem Szpanowskim.
Ramszycowa rzuciła kartę i poszła na górę, do Downara. Tam przedewszystkiem spytała, czy pani jest, a na odpowiedź przeczącą, weszła bez meldowania do gabinetu, wołając:
— Powiedzcie mi, gdzieście byli i co warta wasza głupia nauka, żeby jej dać umrzeć!
Downar siedział w fotelu u biurka, a w cieniu, w kącie, był ktoś jeszcze.
Downar powstał i powitał ją i za całą odpowiedź ramionami tylko ruszył.
— Nie chciałam wierzyć, żeby ona, tak młoda, tak silna, tak zdrowa, mogła tak zgasnąć! To straszne.
— A może jeszcze bardziej niepodobna, że tak długo żyła! Lepiej jej teraz! Czy to szczęście kilkadziesiąt lat umierać, bo co innego jest życie? Ale teraz nie znajdzie pani łatwo takiej do pracy towarzyszki. Żeby taką nasz brat Laszkę dostał pod Rosienie, toby inaczej szanował i pilnował, ale dla tutejszych za dobra była! Trzeba było zamęczyć dla dogodzenia karnawałowi. Jeszcze niejedna przyjaciółka w duchu jej złorzeczy, że popsuła pogrzebem ostatki. Kukły!