Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu się Bukowiecki odezwał.
— U nas, pod Kamieńcem, w cukrowni u Markusa Lewi, zbuntowali się robotnicy, zatłukli pisarza. A prowodyra widziałem na „wogzalu“ w kajdanach.
— O! A Wołodyjowskiego pan też pewnie widział — rzekł z miną naiwną Radlicz.
— Nie — nie znam tego! — odparł bałaguła.
— To pan kawał czasu przespał!
Niektórzy tłumili śmiech, narzeczona sponsowiała, mama Wolska spojrzała piorunująco na malarza, sekunda ciszy, którą przerwał głos panieński z drugiego końca stołu.
— Pan się na tem nie zna. Suknie „cloche“ już wychodzą z mody.
— Co? Kto ci mówił? — pochwyciła Dąbska.
— U Hersego! Mają już fasony nowe z Paryża.
Rozmowa rozbiła się znowu na pary, tematy, i zlała się w gwar i szum, coraz żywszy, w miarę spożytych delikatesów i spełnionych kieliszków.
Nareszcie ruszono od stołu! Panowie się ulotnili na cygara i papierosy, w salonie damy zabawiały się dość sennie, pozbawione męskiego elementu. Panienki spacerowały po kilka pod rękę lub udawały, że przeglądają ilustracje.
Był to dla gospodyni najcięższy moment, toteż Kazia po chwili zajrzała do gabinetu i spojrzała błagalnie na męża.
Zrozumiał ją, rzucił papieros i jął wyciągać młodszych panów!
Ożywiła się atmosfera w salonie. Opadnięto Radlicza, prosząc o deklamację, po kątach flirtowano w przyśpieszonem tempie, starsze panie, syte nowin i wrażeń kulinarnych, marzyły o odwrocie, radcowie żwawiej kończyli robry.
Nareszcie około północy gremjalny odwrót, pożegnanie, uściski, trochę zamieszania w przedpokoju z kaloszami i damskiemi kapeluszami, „moje uszanowanie“, „do miłego widzenia“, „jakże nam było przyjemnie“, „prosimy o nas nie zapominać“, „całuję