Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Można oszaleć! Gdzież ta baba pojechała? Gdzie go szukać?
— Ona go nie chce! Żeby miał rozum i mnie słuchał, toby jej nie gonił! Teraz wróci wściekły.
— Albo ją przejedna, pogodzą się i znowu ją tu sprowadzi.
— Wątpię! Zna pan prezes zdanie: auf das Gewesene giebt der Jude nichts! To już przeszłość tylko.
W tej chwili rozległ się dzwonek w przedpokoju i zaraz głos, na który obydwa zerwali się.
— Kazia! Nareszcie! — zawołał prezes.
A tuż i ona stała już w gabinecie blada, mizerna, ze smutnym na licach uśmiechem.
Prezes z wybuchem radości począł ją ściskać i całować — wołając:
— Skądże? Jakim pociągiem! Boże, jak ty źle wyglądasz! Nigdy już cię więcej samej nie puszczę. Co tam słychać? Jak macocha?
— Źle! — odparła smutno. Jest i ojciec, i doktór Downar; poczciwy, nam towarzyszył. Ulokowaliśmy ją u niego w lecznicy. Zapewne będzie potrzebna operacja, przytem ma wadę serca! Bardzo źle!
Przywitała Radlicza, o Andrzeja nawet nie spytała, pewna, że jest w Grodzisku.
— A gdzież twój ojciec? — spytał prezes. A mała? Została w Górowie?
— Została. Ojciec musi za parę dni wracać. Będzie dojeżdżał. Dla małej trzeba dziś jeszcze wyszukać dobrą bonę. A tu macocha chce, żebym jej nie odstępowała. A ja, doprawdy, takam zmęczona, że ledwie stoję. Tatusiu, proszę o klucze, muszę w domu przedewszystkiem się rozejrzeć. Strasznie tu brudno i nieporządnie.
— Opamiętaj się, kobieto! — oburzył się prezes. — Spójrz, jak wyglądasz Musisz odpocząć. Do macochy dziś nie pójdziesz. Po ojca twego zaraz idę.
— A ja bonę załatwię! — ofiarował się Radlicz. — Zobaczy pani, jak się na tem znam.
— Dziękuję panu. Nie bardzo ufam.