Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawyknień. Macie swój zawód i pracę, swoje stosunki i towarzystwo kolegów, klub, knajpę, ano, i kochanki. Otóż, mój drogi, wierzę w Feniksy, Chimery i Świętego Greala, ale widzę i czuję, i wiem, że każdy człowiek ma krew, zmysły, fantazję, oczy, uszy i marzenie, i mózg. Każdy — mężczyzna i kobieta. Ty będziesz kochać, szaleć jeszcze wiele razy, twoja żona uchowa swą cześć, nie opuści twego domu, będzie ci gospodynią i kucharką, ale serce jej możesz stracić i stracisz, choć o tem nie będziesz wiedział ani tego odczujesz nawet, zasklepiony w swym egoizmie. Dlatego ja twoją żoną być nie chciałam.
— Żeby móc mnie rzucić, gdy kochać przestaniesz.
— Chociażby — odpowiedziała zuchwale.
— I czynisz to w tej chwili?
— Nie, gdyż jeszcze cierpię!
Wstała, zadzwoniła o światło. W tej chwili wpadła do buduaru Bella, trzepiąc od progu.
— Wiecie, skąd wracam? Z pracowni Radlicza. Widziałam ten jego „Wrzos“. Cudne! Zupełnie à la Boecklin historja. Stara sosna z ulem, pustka, wrzosowisko w kwiecie, blade, jesienne niebo i boginka, pół kwiat wrzosu, pół kobieta, snująca z kądzieli białe pajęczyny. Śliczne, powiadam wam!
— A boginka portretowana? — spytała pani Celina ze śmiechem.
— A jakże! — odparła podobnież pani Bella — rzucając okiem w stronę Andrzeja.
Ale on ani słyszał rozmowy, ani wzroku nie widział. Siedział zamyślony, wzburzony poprzednią rozmową, zbuntowany i ponury. Szczebiot pani Belli denerwował go, czuł, że sam na sam skończone, prowadzić potocznej rozmowy nie był w stanie... Wstał i pożegnał się sztywnie. Pani Celina go nie zatrzymywała.
Gdy wyszedł, pani Bella ukłoniła się z gestem ulicznika i zachichotała szyderczo.
— Pst — posłyszy! — upominała pani Celina szeptem.