Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Opowiadają, że profesor cudu dokonał, operując Rudnickiego! — rzekła Kazia.
— Ot, gadanie! — odparł Downar. — Będzie cud, jak wyżyje.
— A co mu jest? — spytała Ramszycowa.
— Wczoraj się pojedynkował i dostał postrzał w bok.
— Rudnicki, mąż tej pięknej pani Rudnickiej? — zawołała Ocieska. — Onegdaj była u mnie! — Malowałam jej portret. Z kim się pojedynkował?
— Z jakimś Ossorją, kolegą z biura u Goldmarka.
— A naprawdę, jeśli umrze, zabójcą będzie społeczeństwo! — rzuciła gorąco Kazia.
Downar potakująco skinął głową.
— Rudnicki pracą i zdolnością wybił się nad tłum, z niskiego urzędnika został szefem biura Goldmarka, jego prawą ręką. Nikt mu nic zarzucić nie może, ale przecie nie wolno uznać cnoty i zasługi, pochwalić, zostawić chociażby w spokoju. Ponieważ jego opinji niesposób było zbrudzić, zbrudzono opinję jego żony, bo przecie niema i być nie może kobiety uczciwej, a już piękna kobieta musi być bez czci.
— A to jest łgarstwo! — rzekł Downar, — bo Rudniccy się kochają i jak najlepiej żyją!
— Ale to nie przeszkadza, że dla Warszawy Rudnicka ma romans z Goldmarkiem, a mąż temu zawdzięcza karjerę.
— Z Goldmarkiem! — uśmiechnął się Downar. — Toć on ma tabes i ledwie żyje. Ech! — I ręką machnął pogardliwie.
— Ossorja to paniczyk, którego przez protekcję wpakowano do biura. Nic nie chciał robić, wreszcie prawie nie przychodził, tylko po pensję. Rudnicki dał mu dymisję, ten mu odpowiedział obelgą na żonę i teraz go może zabił dla dokończenia honorowego rachunku!
— A choćby żył, co lepszego! — ruszyła ramionami Ramszycowa i sięgnęła po notatnik na biurku. — Gdzie oni mieszkają — spytała.