Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! W tem właśnie różnica. Tam się ma do czynienia z Bogiem i ze zwierzem, tu z ludźmi. Tamto może zabić, zniszczyć, to czasem też zabija, ale rzadko, a zawsze zbrudzi. Co Radlicz pani zawinił? — spytała nagle.
— Właściwie nic! Jest jak wszyscy, tylko cyniczniejszy bardziej! — odparła z niesmakiem. — Byłam z nim szczera i swobodna: źle to pojął, posunął się za daleko, musiałam go z błędu wyprowadzić, no, i zemścił się obmową!
Ocieska potrząsnęła głową.
Obmówił panią — ha, może być, ale wątpię.
— Chyba zły jego język jest dość sławny.
— Tak. Ten dla konceptu wszystko sprzeda.
— Zresztą, co tu jest innego jak obmowa — wybuchnęła Kazia. — Dlaczego ludzie się znają, odwiedzają, bywają w teatrze, na koncertach, wydają rauty, nawet uprawiają dobroczynność, sport, nabożeństwo, tylko, żeby się obmawiać, żeby wynaleźć nowinkę, żart, plotkę i tylko mieć pastwę dla obmowy. Wie pani, od paru miesięcy, gdy tu jestem, nie słyszałam jeszcze jednego dobrego słowa, pochwały lub uznania. Jeśli nie kryminał, to skandal, jeśli nie skandal, to brudne podejrzenie i insynuacja podła, zresztą drwina i śmieszność. Kogo nie można stawić pod pręgierz, tego chociażby oplwać lub wyszydzić! Obmawiają mężczyźni, zda się, poważni i zapracowani, obmawiają matrony, kwestujące w kościele, obmawiają młode panny i kawalerowie, dzieci obmawiają w Saskim ogrodzie. To jest reguła bez wyjątków!
— Owszem. Tam, gdzie jedziemy, nikt nikogo nie obmawia.
— Tak — tylko tam! — odetchnęła Kazia. — Zresztą, słuchając tych ludzi, którzy się uśmiechają, ściskają i całują, myśli się, już nie z oburzeniem, ale zgrozą, czy ci ludzie mają jeszcze sumienie i gdzie ich wstyd i etyka.
— A co jest najstraszniejsze, że kto tam wpadnie i żyć wśród nich musi, zrazu się przerazi, potem się oburzy, potem zobojętnieje, potem się zarazi