Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A próżnia ta wypełniła się szerokiem morzem ściernisk złotych, gajów już żółknących i przestrzenią bladego, jesiennego błękitu. Powietrze pełne było zapachu świeżo ruszonej pługiem roli i echa od dudnienia wozów i parskania koni i piosenki, którą nucił Stacho Skowronek, wracający „do dom“. Szczęśliwy Stacho, mógł wrócić.
Porwała ją taka tęsknota, żal, ból fizyczny prawie, że się wzdrygnęła, przycisnęła ręce do piersi i zgryzła usta, by nie jęknąć.
Goryczy, wstrętu, nudy, pełna była po brzegi dusza.
— Nie wytrzymam! — szepnęła rozpacznie.
Wzrok jej padł na list i po chwili poczęły na papier padać gorące łzy. Musiała wytrzymać.