Strona:Maria Rodziewiczówna - Wrzos.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dobrze. Cóż ojciec?
Andrzej brwi zmarszczył. Twarz jego przybierała wtedy tak twardy wyraz, że pytający radby był słowo cofnąć. Pani Celina poprawiła się.
— Musi być rad i o mnie raczy zapomnieć.
— On o tobie — ty o nim też zapomnij!
Chwila milczenia. Akordy łączyły się w śpiew. Andrzej rozpogodził twarz. Radby słuchał, ale śmiechy przy stole przeszkadzały mu.
— Co tam Radlicz wyprawia? — spytał niecierpliwie?
— Rysuje karykatury ze znajomych, którzy się dowiadują o twem małżeństwie.
— Zmarnuje się na tych głupstwach próżniak! Nie graj — nie śpiewaj, aż zostaniemy sami.
— Jesteś dzisiaj jak pokrzywa. Boję się ciebie!
Spojrzała na niego zalotnie. Z pomiędzy purpurowych warg błyskały zęby — oczy pałały.
Wstał gwałtownie — spojrzał po ludziach.
Quelle corvée — szepnął przez zęby.
W tej chwili lokaje otworzyli drzwi jadalni, oznajmili kolację, uczynił się rumor. Andrzej, już zupełnie correct, począł się witać na wsze strony.
Było jednak coś takiego w nim, że go nikt nie spytał o osobiste sprawy, nikt wzmianki nie uczynił, nie zażartował, nawet fertyczna i śmiała Bella, wesoła rozwódka, która się nikogo i niczego nie lękała, której dowcipy były ostre, zachowanie swobodne i z którą Andrzej był na stopie koleżeństwa.
Po kolacji goście poczęli się przerzedzać, gracze kończyli rachunki, panowie odprowadzali panie, świece dopalały się w kandelabrach, zegary biły późne godziny. Jak zwykle, pozostali najdłużej Radlicz i pani Bella.
Pani Bella zasiadła do fortepianu i poczęła swawolne francuskie szansonetki, którym malarz wtórował. Pani Celina otworzyła drzwi na balkon. Kłąb świeżego powietrza wpadł do salonu i począł zganiać kłęby dymu tytoniowego.