Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



X

Nad zagrodą Wawrową dym się pierwszy wzbił siwą smugą, prosto mknąc ku pogodnemu niebu.
Zdaleka widział go Rufin Diwodirbis powoli na kulach dążący w tę stronę.
Ciężki to był kurs dla niego i ważny bardzo interes widocznie miał, gdy się na taką mękę odważył.
Kapliczkę swoją odwiedził, przy krynicy chwilę odpoczął i dalej wlókł się z czołem, potem oblanem. Świeżo odbita droga wiodła do folwarczku. Ogrodzony już był i okopany, z bramą porządną, co strzegła podwórza i miejsca, gdzie sad miał być kiedyś.
Na podwórzu pusto było, tylko pod chatą w słońcu kotek biały się wygrzewał. Rozalki kotek, którego Wawer głodnego i zdziczałego pojmał i przytulił. Rufin do domu wszedł i pozdrowił starego Jana, który po izbie bialutkiej się krzątał wesoły i uśmiechnięty, jakby o dziesięć lat odmłodniał.
— Rufin! A to się mój chłopak gościem ucieszy! Siadajcie, proszę.
— Daj wam Boże szczęście w tej chacie!
— Bóg wam zapłać za dobre słowo. Byle Wawer tu ostał, szczęścieby było.