Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ale na miejscu go przykuły ramiona Wawra. Poczęli się szamotać.
— Puść! — zachrapał wreszcie Krystof.
Wawer odstąpił.
— Puszczę cię — rzekł. — Ale nim odejdę, to ci ostatnie słowo rzeknę, jakie od ludzi tutaj posłyszysz. Życzliwe słowo, więc je zapamiętaj! Nie pan wróciłeś do wsi, ale przeklęty. Więc ci teraz nie szaleć i cięższe grzechy na sumienie brać, ale precz stąd iść trzeba. Za góry i lasy, za lądy i wody, jako Kain szedł. Jeśli Bóg wszystek twój pot i łzy i krew zechce na zrównanie winy przyjąć, to je daj, boś, jako Kain, winien, jako bratobójca i Judasz grzeszny. Jeśli się opamiętasz i słowa mego usłuchasz, ja ci dopomóc gotówem. Pamiętaj!
Zawrócił się i nie żegnając go, wyszedł.
Rozalka słyszała go z sieni i nagle poczuł jej usta na swojej ręce i szept stłumiony:
— O, jakiście dobry, Wawer.
Zawstydził się tego pocałunku.
— Co tam! — rzekł. — Bardzo was skrzywdził?
— Dusza gorzej boli... Bóg was w porę sprowadził.
— Wracałem od Rufina. Mignęło mi coś... Krystof nie Krystof. Nie wierzyłem oczom, chciałem się przekonać, więc po namyśle pod okno do was podszedłem. Jeszcze w porę dał Bóg! Uśmierciłby was! Do nas was zawiodę. Tam już będzie bezpiecznie.
— Dziękuję. Jutro do dworu pójdę. Dawno już mnie na służbę namawiają. Robotę przed odpustem odniosłam, jakbym przeczuwała. Nic już