Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cnoto! Ja cię tak ścisnę w łapie, że cienia mego bać się będziesz! Nie będziesz włóczyć się po norach i ze złodziejami władzy się opierać! Skończone Szwedasa panowanie i twoja wola!... Teraz moja będzie w chacie... i w całej wsi!... Ja pan!... No, podziękuj swemu gachowi, że cię obronił, a potem jeść mi daj, rozbierz i posłanie dobrze wyściel. Ja teraz pan i wszyscy niech mnie słuchają, bo jak nie, to za Szwedasem pójdą!... Słyszysz, Wawer? Powiedz im to.
Rozalka, słaniając się na nogach, podeszła do swego kuferka, otworzyła go, zebrała garść bielizny i odzienia, zawinęła to w płachtę, narzuciła chustkę na siebie, skierowała się do drzwi.
Krystof zerwał się na nogi, przyskoczył do niej.
— Gdzie to? Nie pójdziesz nigdzie!
Za ramię ją chciał porwać, ale szeroka pierś Wawra stanęła między nimi.
— Nie rusz! — rzekł krótko, ale takim głosem, że mroził krew w żyłach.
Rozalka za tą twierdzą żywą mogła się odezwać.
— Pójdę do ludzi — rzekła. — Tutaj teraz nie moja chata, gdzie mnie katują, jak zwierzę, tutaj teraz i nie mego brata chata, ale zdrajcy i nikczemnika. Tutaj już ja więcej nie wrócę, gdziem przez jeden dzień wszystkie wstydy i bóle poznała, gdziem się sromoty i gwałtu doczekała... Niech cię te ściany ojcowskie przeklną, niech ciebie i to, co ci zostawiam — udławi, boś nawet dobrej śmierci niewart — ty zdrajco!
Ze zdławionym rykiem Jodas rzucił się ku niej,