Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

docznie powrotu Rozalki nadczekiwał ale ściemniało zupełnie, a jej nie było. Wreszcie wstał i gospodarza pożegnał.
— Spóźnia się siostra twoja — zauważył już na drodze
— Licho jej nie weźmie. Może zanocuje w miasteczku.
Wawer w dal na drogę spojrzał — pusta była. Poszedł powoli ku chacie, rozmyślając, gdzie się zabawi dzisiaj.
— Trzecia noc po nowiu, straszna noc — pomyślał, uśmiechając się.
Wyjął zegarek — wskazywał wpół do dziesiątej Za parę godzin można dziwy zobaczyć na Piłkalnisie, a w każdym razie zabobonnym chłopom dowieść, w jakie brednie wierzą. Zachciało mu się bardzo tej wyprawy.
Zaszedł na chwilę do chaty i rewolwer do kieszeni włożył, potem za wieczerzę podziękował i do Butkisa poszedł.
W gospodzie kilku nieznajomych podróżnych drzemało w kącie. Szynkarz z chłopami o procesach gadał. Nie było zresztą nikogo z kolegów zabawy.
Wawer piwa sobie kazał podać i z procesowiczami wdał się w długą rozmowę o ich pretensjach i sporach. Tak mu zeszła godzina. Znowu na zegarek spojrzał. Niewiele brakowało do północy. Wstał tedy, zapłacił za piwo i wyszedł.
Zrazu gwizdał cicho, kierując się zagonami i miedzami bez drogi, na groźny cień kurhanu, potem ucichł i kroku zwolnił.