Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i różaniec z bukszpanu. Głowę miał łysą a twarz golił starannie, co mu nadawało wygląd kościelnego sługi. Pozór mylił, bo Szwedas i w kościele i w chacie swojej rzadko bywał. Gospodarkę na dwóch synów zdał, a sam furmanił. Miał parę koni i drabiak, który szeroko znano; jeździł po piwo i wódkę dla Butkisa, po żelazo i sól dla dworu, najmował się do dostaw i drobnych nawet posyłek, bezmała rok cały na wozie spędzał, nie bojąc się ani odległości, ani zimy, ani nocy... Małomówny był i nigdy się nie śmiał ale w lot interes każdy pojął, załatwił, a taką miał opinję uczciwości, że wielkie pieniądze mu powierzano, posyłano w najważniejszych sprawach. We wsi był osobą poważną i szanowaną. Toteż gdy na podwórzu Karewisów niespodzianie pojawił się, gospodarz z synami naprzeciw niego wyszli i choć krewny im był i swojak, witali niemal jak pana. On też chętnie do chaty wszedł na biesiadę a przechodząc pod płotem ogródka, Rufina zoczył i pozdrowił. Nic więcej nie rzekł i dalej Karewisom na pytania, skąd jedzie, odpowiadał, ale rzeźbiarz zaraz wstał, wstała też i Rozalka.
— Trzeba iść — zcicha wymówił.
— Pójdźmy — odparła podobnież.
Kule mu podała i korzystając, że młodzież opodal Gedrajtysa muzykanta obstąpiła, wymknęli się oboje na drogę.
— Zostań się Rozalko, toż tańce się gotują — mówił.
— Albo mnie tańce w głowie? Nie dlategoście mnie oświecili, żebym podobną innym była...
— Oświeciłem cię, ale nie poto, byś marniała.