Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ucałował ją i odszedł, przeprowadzony błogosławieństwem.
O południu Szwedasy do niego przybiegli na Bubie, gdzie robocie Krystof a się przyglądał. Uściskali go, jak dobrodzieja.
— Teraz ty nas, jak swoich parobków, używaj! Czy do zwózki, czy do orania, czy do ciesiołki! — wolał szwagier uradowany.
Wieczorem już cała wieś o tem wiedziała. Dowiedział się też Rufin od Rozalki i triumfująco się uśmiechnął:
— A nie mówiłem ci, że hulanki jego to tylko szum z wiosennych wód, a pod spodem, jak krynica, dusza? A nie mówiłem ci, że jak odejdzie nas, to jakby wieś skarb straciła? Pytałaś ty, co on przyniósł. Oj, dużo, dużo! On jeden to wszystko w sobie nosi, co piszą te książki, co je, życie ważąc, wprowadzamy do chat. Nosi on rozum i doświadczenie i młode, żywe myśli, które w każdej naszej głowie się lęgną, a potem marnieją, codziennemu troskami i ciemnotą zabite. U niego one porosły i wybujały i zły to dzień będzie, gdy on je znowu z sobą zabierze dla Niemców.
Rozalka zamyślona milczała chwilę.
— Mógłby go ojciec zatrzymać — rzekła wreszcie.
— Nie! On nie dziecko, jeno mąż! Nie zatrzyma go nic, chyba ta ziemia doń zagada, chyba ten szary proch z pod stóp. Chyba cudowne wody, chyba złote pola! A więcej nic, bo on tam wszystko ma! Litościwy on, a ziemia nasza, jak żebraczka, tylko się