Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głośno nie skarży, więc bardzo ją umiłować trzeba, aby szept dosłyszeć, biedę pojąć...
Jak był zwykł, zapomniał, że mówi do chłopskiej dziewczyny. Marzył głośno.
Rozalka głowę ręką podparła i słuchała nabożnie. Nauczyła się go rozumieć, wykształciła się w tem poważnem myśleniu.
Na dworze zmierzchało, przez otwarte okienko dalekie pieśni i wsi ludnej odgłosy płynęły do samotni kaleki.
Rufin umilkł i po chwili zadumy innym się głosem odezwał:
— Byłaś w Ugianach niedawno?
— Byłam. Co roku chodzę.
— A pięknie tam zawsze?
— Pięknie i wesoło. Kościół odnowiono i obraz wśród białych ścian jaśnieje.
— Chodziłem i ja kiedyś. Dubissa w dole płynie, a z góry sto strumyków do niej bieży. Z cudownej krynicy źródełko, jak łza, czyste i Chrystus się w niem z ołtarza przegląda. Kto tej się wody napije, bólów zapomina.
— Przyniosę ci tej wody, jak drugi raz pójdę!
— Przynieś, a tymczasem zaśpiewaj mi co. Ciężko śpiewać zawsze samemu.
Rozalka nie dała się prosić i wiatrom wieczornym rzuciła tęskną nutę:

O dajnos, dajniales O piosenki, piosenki,
Justik taj man wienas, Jedyne wy moje
Galet nuramintie, Smutku pocieszycielki
Ir pasaldiunt dienas. I duszne napoje.