Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Owo, patrzcie i uczcie się, jaki kres takich, co pracują mieczem, co budują na sile oręża!
Dymy opadły, groby trawą porosły, rumowiska deszcz opłukał — i w osadzie został ino Glon z dziećmi. Nie było tym dzieciom czasu ani się bawić, ani hodować. Stali się jedynymi pracownikami i dziedzicami spustoszonej, nieszczęsnej osady. I stały się wówczas dojrzałe i krzepkie i przemyślne pomimo lat młodych. Trzeba im było przecie ojcowiznę wskrzesić, gniazda spalone odbudować, ziemię odłożną wykarczować. Glon je uczył i pracował — znoiły się i one, ale jako mrówcza to była praca.
Aż oto pewnego dnia między zgliszcza wjechali jacyś konni, i jęli się rozglądać, i wreszcie jakby skamienieli ze zgrozy. Wyszedł do nich Glon — zobaczył oblicza jakby znane, a dalekie i pyta niepewny:
— Skądeście, ludzie wędrowne?
— My nie wędrowne ludzie — myśmy stąd kiedyś wyszli na turnieje — i oto wracamy, tęsknotą gnani. Gdzie zaś osada nasza?
— Ot — co zostało.
— A ludzie swoi?