Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znagła napaść i zagarnąć, i skoro wiosna błysnęła, ruszyli na nową wyprawę. Ledwie odeszli, skorzystali z tego jeńce i rozbiegli się — słabe straże pomordowawszy — i zostały znowu pola odłogiem, a osada w oczekiwaniu zdobyczy.
Glon już teraz swobodnie po osadzie chodził, i bardzo się zamyślił frasobliwie, gdy pewnego dnia gruchnęła wieść, że w nocy, cichaczem — ulotnił się gdzieś Grek i wszystkie jego kompany. Zebrał tedy na rynku pozostały lud na radę i rzekł:
— Wiecie wy, że z domostwa, w które piorun ma uderzyć, wynoszą się wcześnie myszy i szczury i szkodliwe robactwo. Źle dufam z tej ucieczki tych gałganów — i radzę ich dogonić, i zawrócić. Tu się obłowili, tu niech trwają i siedzą!
Ale kto miał gonić i zawracać, kiedy zostali z ludu starcy niedołężne, dzieci małe — białogłowy, które acz na zdradę i ucieczkę owych narzekały i pomstowały, ale zarazem nie chciały, by im się jaka krzywda stała, i tym trefnym perukarzom, i tym kudłatym muzykusom, i zgoła całej hałastrze.
Przegadali tedy Glona — i dali ujść greckiej szajce, a wreszcie i Glon pomyślał: Et,