Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściągnęło się już ze świata rozmaite próżniacze tałatajstwo. Różne muzykusy i sztukmistrze, pachnidlarze i perukarze, pasztetniki i winiarze, — i to wszystko zostało — jako za subtelne do wojny.
Ale do białogłów szczególny dowcip mieli, i choć zrazu płakały i nudziły, powoli pocieszyły się i uspokoiły — i wcale nie głucho i smętnie bywało w osadzie w letnie księżycowe noce.
Z wojny przybywały różne gońce pomyślne i żałobne, aż wreszcie na jesieni pewnego dnia rozległo się takie larum trąb i dzwonów, że aż do kryjówki Glona echo je doniosło. Wybiegł patrzeć.
To hufce wracały z triumfem, ze zdobyczą, ze sławą śmierci mnogich wrogów i z kupą jeńców.
Glon tak był ciekawy i przejęty, że nawet się nie ukrywał, a ludzie, wiktorją upojeni, gdy go zobaczyli i poznali, zapomnieli urazy, i pociągnęli go ze sobą wspaniałomyślni.
Rozpoczęły się bankiety i uroczystości — lało się wino, płynęło złoto — bez miary i rachunku, bo zdobyczne. W ogólnej radości utonęły płacze wdów i sierót — boć nie wszyscy wrócili, i doraźne sprawy do-