Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

była mądra, ani młodemu trudna. Motyle łowić dla pani, śpiewać i grać, kwiaty zbierać, słodkie miody nosić. Co zebrał, co dostał, dziewczynie wręczał — a ona pani oddawała. Długo Maciek służył i wiernie, nie dospał i nie dojadł — byle dogodzić. Zasług się też nie napierał — czekał, by się więcej zebrało. Tylko się dziwił, że towarzysze często się zmieniają. Służby nie ubywało, ale w dnie obrachunku rzesze odchodziły płacząc lub klnąc, i coraz nowi napływali.
Zaniepokoił się Maciek, poszedł też do kasy. Prosi rachunku — powiadają — rachunku niema. Komuś dawał, kto brał? Idź, przyprowadź dziewczynę. Szuka dziewczyny — zginęła — pyta o nią, — śmieją się koledzy — masz naukę — innej zasługi się nie spodziewaj — i umykaj milczkiem, bo za skargi i pretensje każą ci dozgonnie służyć.
Wtedy Maciek poczuł odrazu, że głodny jest i senny, i zmęczony i słaby, i nie śmiał skargi zanieść — i nie wiedział do kogo — więc poszedł stamtąd precz — szukając gościńca.
Długo błądził i często odpoczywał, bo z mocy się wybił, i raz nawet gorzko się