Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wypłakał ze wstydu i rozpaczy — no ale przecie na drogę wybrnął i znowu w tłum ludzki się wmieszał. Zostało mu z tej pierwszej służby tyle, że wśród spotkanych dziewcząt wypatrywał i szukał tej zwodnicy, a co mu się która zdała podobną, to na nią śmieciem ciskał, i wyzwiskami ścigał, i jużby żadnej nie uwierzył.
Potem, za tłumem idąc, przystał na służbę do drugiej pani. Dworzec był wyniosły i błyszczący, a dworzanie mieli trąby i rogi, i piszczałki i dęli na jej cześć, ile sił. Nadymali się i czerwienieli, by jeden drugiego zagłuszyć, i być przed panią wyróżnionym, a choć jednej służyli — wzajem się nie cierpieli, i zajrzeli jeden drugiemu, i szpetnie się lżyli, gdy tylko ust trąbą nie mieli zatkanych. Pani też grymaśna była i zmienna. Kto dziś na czele dworzan był, jutro w ciury szedł. Dawała też ucho pochlebstwom, wierzyła w oszczerstwa.
Póki Maciek w małą piszczałkę dął, nikt go nie zaczepiał, ale gdy kunszt posiadł, i na czoło się wysunął, to jakby pod grad i burzę się dostał. Popychali go jedni, szturchali drudzy, podstawiali nogę, by upadł, przedrwiwali, ośmieszali, odsądzali od czci,