Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kałaurowa oprzytomniała, otwarła drzwi na prawo — zaczęła komenderować:
— Sabina! Świeć. Korniło — siana na posłanie. Paniczom zaraz podam jeść i pić. U nas wszystko jest. Coby panicze chcieli?
— Herbaty! — rzekł Olesza, siadając na ławie w izbie wielkiej, ciepłej, przerobionej na kuchnię.
— Herbaty! — powtórzyła Kałaurowa ze zgrozą. — Skądże u nas ma być herbata.
— Przecie pani powiedziała, że wszystko jest.
— Wszystko, co w Horodyszczu rośnie. Jest chleb, kartofle, kasza, okrasa, mleko, miód — wszystko!
— To i bydło jest? Zostały jakie budynki? — spytał Sewer, zdejmując plecak i przemokły płaszcz.
— Budynków nic nie zostało, a krowy są dwie. Chowamy je w domu — w salonie. Stary pan się tak rozporządził. A wie panicz, i kobyłkę po Karabeli uchowaliśmy!
Sewer patrzał na nią, a wtem poczuł, że ktoś rozplątuje delikatnie sznurki jego żołnierskich trzewików, i odwrócił się zdumiony. Na ziemi przy nim klęczała dziewczynka, Sabina Kałaurów, którą pamiętał pięcioletnią, gdy odchodził.
— Rozzuję panicza! — rzekła, podnosząc ku niemu szare oczy i twarz smagłą i brzydką podlotka.
— Dajże spokój! — bronił się.
— Niech rozzuje, niech wymyje. Zaznały też, zaznały, te biedne wędrowne nogi! — zawołała Kałaurowa. — Ale teraz już będzie dobrze. Jest