Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powstali. Na czoło wysunął się Książę Józef i sprężony przed Najwyższą Władzą, rzekł:
— Obrona Lwowa, Płocka, Zamościa, Warszawy. Wszystkie stany pospólnie jako lwy, jako orły. Honor wojenny Polaków — bez ujmy!
— Na klindze szabli plamy wstydu niema — powtórzył uroczyście Naczelnik — i owe pacholęta i owe starce i niewiasty nawet obowiązek bojowy spełniły.
— Byłam wszędy z niemi, a owi, co legli tam, są u mnie! — Głos potwierdził.
Milczeli inni, aż Naczelnik dłoń na ramieniu Bartosza położył:
— Mów. Twój stan wolny, równy i władny.
— Najjaśniejsza Pani — zaczął Bartosz głucho. — Nie sprawiłem sprawy. Lud wolny, równy, władny, ale w służbie wrażej. Sforę pieską wypuściły moce piekielne na zgubę ludu. Chciwości i nienawiści tak mają pełne dusze jako opój wódki. Nieprzytomne i nieopamiętane są! Owe srebrniki Judaszowe biorą i truciznę od wschodu przeklętego idącą. Władni są — prawda — ale owa władza w ich ręku jest jako miecz w szalonego dłoni. Niema ci jako chłopska pięść i ramię — ale musi być mądrość — co mu rzecze: bij — albo co mu rzecze: pomiłuj! I owej mądrości niema nad nim, by słuchał!
— W bojach o Ojczyznę stawali, karni i bitni! — rzekł Naczelnik.
— Cześć ci za to słowo, Naczelniku, ale nie zdejmie ono z mej duszy wstydu i smętku za stan