Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gromadka stanęła na ten rozkaz, zwróciła się do dragonów.
Patrzyli w milczeniu z bezmierną pogardą, tylko Bartosz nie wytrzymał:
— Strzelajta, psiekrwie, strzelajta! Zobaczyta, jak to łatwo zatrzymać w pochodzie polskiego chłopa z rady narodowej.
Zagrzechotała salwa i zarazem urągliwy śmiech szewca Jana.
— Fajerant, szwaby, fajerant!
Dragoni opuścili karabiny i skamienieli.
Pod dębem nie było nikogo, nic. Wokoło stał cichy, tajemniczy bór. Znikło ognisko, tylko na dębie ujrzeli drewnianą kapliczkę, a w niej jarzył się złotem obraz Częstochowskiej z dwoma szramami od husyckiego najazdu i z ranami od kul salwy dragońskiej.