Strona:Maria Rodziewiczówna - Róże panny Róży.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o zapomogi na gospodarstwo — i „Polsza“ nie była głucha na skargi i prośby „obywatela“ Kuźmy.
Przyszły wagony zboża, referat rolny starostwa dostarczał narzędzi i nasion, wyznaczono kontyngenty materjału drzewnego z „pańskich“ lasów — ulicę wsiową zawalił budulec, że Kuźma postanowił syna starszego oddzielić, postawić drugą chatę i stare chlewy sprzedał żydom, a nowe zbudował.
Było z tem dużo roboty, ale się opłaciło. Trzeba było płacić za różne kwity, to zbożem, to sadłem, to wódką — trzeba było bezustannie jeździć od gminy do starostwa, wyczekiwać, skamleć, faktorom fundować, ale przecie zawsze się wskórało — i „czynowniki“ nigdy w mordę nie bili, a mówili mu „pan“, nie „towariszcz,“ co zresztą to samo znaczyło, tylko, że towariszcze często tam, za kradzież stawali pod ścianę, a tutaj nikt się nad „panem“ Kuźmą nie pastwił, a on, chociaż „pan“, zachował swą starodawną politykę: był pokorny, cierpliwy, zawsze zbiedzony, narzekający, żebrzący, kłamiący i kradnący.
Nikomu w niczem nie ufał, nawet pijany nie bywał szczery, nawet w gromadzie się nie zdradził. Jego kum i sąsiad Mikita Oprysiuk, bogaty gospodarz, który do Rosji nie wyjechał, ale rozgrabił co mógł w czasie upadku Rosji i w czasie okupacji Niemcom służył, teraz Kuźmie radził, i niekiedy miewał szyderczy uśmiech: