Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widmo, nie ruszając się i nie zdradzając najmniejszej uwagi, wyszeptało bezdźwięcznie:
— Gdzie ona? Gdzie ona?
Ręka Kostusi puściła kratę. Osunęła się na ziemię, zwinęła się jak robak zdeptany.
Gdzie ona? Gdzie ona? O, Boże, o Boże miłosierny! Ona, ona! Gdzież ona była, gdy on jeszcze przytomny, w kaźni swojej czekał od niej pomocy, pamięci! Czekał jej, a ona nie przyszła, a potem w ruinie swojej i bezmyśli, machinalnie tę myśl swoją, ostatnią przytomną powtarzał, z grobu swego do niej wołał. Gdzież ona była, że jego bólu nie przeczuła, rozpaczy nie odgadła, wołania jego nie słyszała. Nie broniła go i nie ustrzegła, dała go zatracie.
Gdzie ona? Gdzie ona?
Porwała się z ziemi, znowu do krat tych twarz przywarła i dzikiemi od boleści oczami wpatrzona w to kochanie swoje umarłe, w tę dolę swoją zburzoną, wołała doń rozdzierającym szeptem:
— O, Sewerze! Zapóźnom przyszła, ale cię już więcej nie opuszczę. Już do śmierci z tobą zostanę. O, moje ty wszystko. Niebo mi dałeś, a teraz w to piekło pójdę za tobą. Czy ty już nic nie pamiętasz? Nic? Nawet tych grobów wśród pól? Czy ty już i mnie nie słyszysz!
Z głębi ciemnicy głuchy szept jej odpowiedział:
— Gdzie ona? Gdzie ona?
— Zazulo! — ozwał się drżący głos starej kobiety. — Poco ty mówisz do niego! Głuchy on i niemy na ludzką mowę, na ludzkie myśli. Na bożym sądzie on mówić będzie, krzywdę swoją zaniesie, wyrok po-