Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Powiem i odpowiedź tobie przyniosę.
Baba zgarbiona podreptała za wrota, Kostusia poszła zameldować się ciotce.
Powitano ją tam radośnie. Od dziesięciu dni pani z córkami zastępowały we trzy jej miejsce, a pomimo to wszędzie czuć było jej brak, zewsząd wyzierał nieporządek.
Powitaniem tem nie dała wprowadzić się w błąd; zabrała klucze swoje i nic nie rzekłszy, wzięła się do codziennej roboty.
O zmroku, w gęstwinie chmielu i jarzyn ukryta, czekała na Sewera. Czekała godzinę, dwie, trzy. Rosa pokryła ziemię. Przejęta wilgocią i chłodem, trzęsła się i szczękała zębami. Marzenia jej, nadzieja, otucha, opadły jak suchy liść na jesieni.
Daremnie uspokajała sama siebie. Mamka mogła nie zastać Sewera, mógł nie przyjść, zatrzymany wizytą znajomego lub interesem. Przeczucie nieszczęścia, ciężki smutek i zrozpaczenie były nad wszystkie uwagi silniejsze. Gdy noc zapadła, odeszła od płotu, nie czekała już, ale pewna srogiej niedoli i w trosce o Sewera, na nic nie pomna, ani na gniew wuja, ani na swe słabe siły, zamiast spocząć i rana doczekać, ruszyła odważnie do chaty mamki.
Nie trwożył jej czarny bór ni ciemność, ani daleka droga. Poszła, nie zawahawszy się ani na chwilę. Nie szło tu przecie o jej życie lub śmierć, boby ścierpiała i zniosła, szło tu o Sewera — o jej jedyną własność, o jej skarb, o jej wszystko. Poszła zatem...
Zdaleka ujrzała, że w chacie światełko migoce, więc nie stukając do drzwi, weszła.