Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Ona.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swoje towarzystwo? Rozmawia pani kiedy z równymi sobie?...
— Jak trzeba, to rozmawiam.
— Ale dla przyjemności?
— Dla przyjemności z Kaziem.
— A jakież pani miewa rozrywki?
— Śpiewam sobie. Jeżeli jest czas i swobodne konie, to mnie wuj posyła do Stamierowa na mszę, w niedzielę.
— To pani zna Stamierów?
— A jakże. Znam też i ojczyma pana. Spotkałam go parę razy na plebanji.
— Podobał się pani? — spytał szyderczo.
— Nie, bo kłócił się z proboszczem o składkę i odmówił mu stanowczo.
— Tak. Pokazywał mi jednak w rachunkach paręset rubli na kościół. Gdzież pani bywa jeszcze?
— Bywam po folwarkach wuja i bywam daleko, aż na granicy Podgaju, u mamki swojej.
— Chciałbym tam pójść z panią.
Kostusia zaczęła opowiadać o drodze i okolicy. Potem, uśmiechając się łagodnie, mówiła o staruszce o długich wieczorach zimowych, o bajkach strasznych. Potem wspomniała o chorobie starowiny i troskała się, że jej odwiedzić dzisiaj nie mogła.
Nareszcie tak powoli odkryła mu swe życie, opisała zajęcia, gwarzyła o wszystkiem jak z dobrym starym znajomym.
Potem on mówić począł, a ona słuchała z zajęciem. Opowiadał i on swe winy i błędy, swawole i burzliwe awantury młodości. Nie taił, że go ze szkół