Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Będzie czas. Teraz jedz i śpij! Ja ci opowiem nowiny ostatnich czasów. Wiesz, że stara hrabina umarła?
— Co mnie to może obchodzić!
— Przecie, bo zostawiła legat dla twojej żony. Wzywano ją do rejenta, ale nie poszła, boś był chory. Zapisała jej pięć tysięcy rubli. Onegdaj sam hrabia Roman tu był i osobiście pieniądze doręczył.
— Wzięła je?
— Wzięła i zaraz odesłała na szpitalik. Ale wiesz, co ten hrabia Roman zrobił? Zrzekł się fortuny na rzecz stryjecznego brata i wyjechał gdzieś w świat. O niczem innem nie mówią. Ubogi kuzynek dostał miljony, a ten ma podobno zagranicą do klasztoru wstąpić.
— I był tutaj — u Toli?
— Był. Rozmawiali chwilę. Opowiadała mi, że nigdy się nie czuł tak swobodnym i szczęśliwym, jak pozbywszy się fortuny.
— Skądże ten legat i ta znajomość?
— Ona była przecie lektorką u hrabiny.
— Ach, prawda! Ale gdzie ona siedzi tyle czasu? Ja tej dozorczyni znieść nie mogę — dodał ciszej.
I tak co parę minut dopytywał się o żonę, jak grymaśne dziecko. Nareszcie dzwonek się ozwał w przedpokoju, profesor wstał.
— Już cię pożegnam, stary. Postawiliśmy cię na nogi — teraz się szanuj i nie rób głupstw. Ja dziś wyjeżdżam do Paryża na miesiąc. Pamiętaj, żebym cię zpowrotem znalazł zdrowym i szczęśliwym.