Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po kilku miesiącach pobytu, zaledwie się ośmieliła po paru namowach Czernikowej przestąpić próg furtki — w niedzielę do kościoła.
Stara chciała koniecznie, by włożyła na ten dzień swą miejską suknię i kapelusz, ale ona się bała, że więcej zwróci uwagę sąsiadek i ubrała się, jak się ubierają kobiety podmiejskie w jasny perkalik i muślinową chusteczkę na głowie, którą nasunęła głęboko na twarz. Jednakże pomimo tego stroju mężczyźni oglądali się na nią, i od tych spojrzeń czuła w duszy takie oburzenie i upokorzenie swej kobiecej godności, że nie mogła się modlić, skupić duszy, i w pół nabożeństwa wysunęła się z tłumu, uciekła, odetchnęła dopiero w swej pustelni. Odtąd wczesnym tylko rankiem bywała w kościele, wsunięta w ciemny kąt, gdzie jej nikt nie mógł dojrzeć.
Poza nabożeństwem nie bywała nigdzie. W święta lub słoty wynajdywała sobie zajęcia w domu lub czytywała głośno książki, które Czernikowa dostawała u lekarza, stałego odbiorcy warzyw, któremu przynosiła sama stara produkty do domu — najlepsze, najtaniej, za książki i gazety. Czytanie była to także rzecz niebywała w mieszkaniu Czernikowej — oprócz modlitewnika i kalendarza druki tam były nieznane.
Zpoczątku stara usypiała słuchając, a Gracjan co rychlej zmykał; tylko Sabina okazywała zajęcie, potem wszyscy nabrali gustu i oczekiwali niedzielnego popołudnia, a gdy deszcz ulewny przerywał robotę, Czer-