Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Usunął się, hrabia wszedł do stancyjki, obejrzał się i rzekł, siadając na stołku u okna:
— Za to u was nic się nie zmieniło. Dobrze wam się powodzi?
— Dobrze, bo spokojnie.
— A Feliks gdzie?
— Feliks w ziemi.
— Umarł? Szkoda.
— Pewnie. Podałbym na sąd stratę jedynaka, ale gdzie? Śmierć się pozwu nie boi. Głupi Feliks — za ciasno mu tu było, pojechał zagranicę i tam umarł. A jak on już rzeźbił. Ot, niech pan zobaczy jego robotę!
Podszedł stary do komody pod ścianą i otworzył, dobył krzyż drewniany z rzeźbioną figurą Chrystusa i pokazał ją hrabiemu.
Ten chwilę się przypatrywał, wreszcie rzekł:
— Ślicznie! A wy już nie pracujecie, Paschalis?
— Nie. Po śmierci chłopca odrzuciło mnie od roboty. Ksiądz prefekt też umarł, zapisał mi pięć tysięcy rubli, daj mu Boże niebo. Więc człowiek o starość spokojny, szpitala się nie lęka, poco się mordować.
— A przecie warsztat macie?
— Tak, czasem z przyzwyczajenia, dla rozrywki się coś dłubie, czasem kto ze stolarzy poprosi o jaki figiel rzeźbiony, czasem jaki chłopak nudzi, żeby mu sztukę pokazać. Bo starego Paschalisa jeszcze pamiętają w cechu. A ma pan hrabia jeszcze te łóżka i te stoły?