Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakże, mam! I wszyscy mi zazdroszczą.
— Ba, albobym to dla kogo innego tak zrobił! Toć mi pan hrabia swoją kaplicą imię zrobił. A Feliks za pańskie pieniądze w Niemczech trzy lata się uczył! I co grunt, że pan rozumie rzecz. To lepsze, jak pieniądze.
— A wiecie Paschalis, z jaką ja sprawą do was przychodzę?
— No, pewnie na jaki delikatny sprzęt rzeźby trzeba.
— Nie. Ja sam się chcę tego uczyć!
Dziwny był stary, bo się nie zdziwił nawet, ale się uśmiechnął.
— Ho, ho! Ja nawet jestem pewny, że pan zdolność ma. Ja panu sposób pokażę chętnie.
— Ale ja i stolarstwo chcę umieć!
— To już zbytek. Poco to panu hrabiemu?
— Poszedłem o gruby zakład, że własnoręcznie umebluję jeden pokój!
— To się pan nie zastanowił. To za ciężka robota. Toć pan prostej deski nie potrafi wyheblować.
— To się nauczę! Będę u was terminował.
— Ho, ho, bo! Łatwo to powiedzieć. To dwa lata najmniej. Łatwiej sto rubli wydać, jak sto rubli rękami zarobić.
— Ha, no, w każdym razie spróbuję. Chodzi o to, czy chcecie mnie wziąć na naukę?
— A cóżbym panu hrabiemu odmówił!
— No to i sprawa skończona. Zapłacę za naukę, ile zechcecie, a oto sto rubli na materjały, narzędzia