Strona:Maria Rodziewiczówna - Nieoswojone Ptaki.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla wyzyskiwacza, który skorzystał z jej obrazy i delikatności, żeby się jej pozbyć i oszukać.
W magazynie zastała Zarębianka nową pannę do której „Karl“ już się umizgał, a stary to tolerował, bo była mniej płatna, a zalotna i wesoła. Zarębianka, oburzona, chciała sprawę podać do sądu, ale Stankarowa zaprotestowała.
Po sądach się włóczyć, dawać przedstawienia gawiedzi, dostać się do brukowych pism — za nic!
Zgnębiona była i tak zniechęcona do pracy, że dni parę przepędziła bezczynnie, niezdolna do żadnego zajęcia. Znowu ją opadły czarne myśli, rozpacz, i może najgorsza męka ze wszystkich — tęsknota do pól i borów, ciszy i samotności wsi.
Bywała wtedy jakby nieprzytomna, chora, z oczami gorejącemi — bez słowa do nikogo, nie jedząc, nie śpiąc.
Praktyczna, trzeźwa Zarębianka gwałtem ją otrzeźwiła pewnego wieczora.
— No, mam dla pani idealną pracę.
Zadrżała ze strachu, ale przypomniała sobie dziecko, chleb łaskawy i spytała:
— W magazynie znowu?
— Nie, hrabina Melsztyńska pisała do mnie, prosząc o lektorkę. Stara miljonerka — ofiarowuje trzydzieści rubli miesięcznie za dwie godziny przed południem i cały wieczór. Naturalnie byłam u niej i prawie rzecz załatwiona. Chce tylko panią poznać, i jeśli się podoba,