Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ja panu daję dowód, że i ja pana szacuję tutaj najlepszym. Pan Brück poczeka na pana parę tygodni, a żeby pan nie myślał, że Glejberson kłamie, ja panu dzisiaj złożę zadatek: dwadzieścia pięć rubli, a odpowiedź da mi pan, kiedy zechce i termin sam naznaczy.
— A jeżeli odpowiedź będzie odmowna? — zagadnął Dyzma, odsuwając pieniądze.
Glejberson zaśmiał się jak z najlepszego żartu.
— No, ja już o to spokojny, znając rozum pana i pani dobrodziejki. Ja nawet pewny, że pan za miesiąc wstąpi do mojej nowej oberży w Lipowcu i wypije piwa u Glejbersona. No, a teraz dobrej nocy życzę państwu i przepraszam, żem tyle czasu zajął! Padam do nóg!
Uśmiechnięty wycofał się wśród mnogich ukłonów.
— Widzi babunia! — zawołał Dyzma radośnie. — Stało się. Jesteśmy wolni!
— Widzę, że ten Żyd radby ciebie stąd usunąć koniecznie. Musi w tem mieć dobry interes.
— Dlaczego? Przecie i on się stąd wynosi.
— Tymczasem zamieszkał we wsi i obserwuje Holendry. Myślę, że chce być tu i tam. Zresztą nie myślę, aby Bóg twój ratunek przysłał ci przez ręce, które mierzą i ważą fałszywie. Rozważ tę rzecz spokojnie! Jutro do kasy idź i rozwiąż się z tutejszych obowiązków, potem do Lipowca pójdź, poznaj właściciela i ową służbę. No i starszym tutaj oznajm swój zamiar. A teraz przedewszystkiem do pacierza chłopcy i spać!...
Hie spał jednak Dyzma tej nocy, bijąc się z myślami różnemi.
Wstał też bardzo rano, markotny, zimnem i niewywczasem przejęty, i dalej rozmyślał, siedząc bezczynnie u pieca.
Dzwonek się rozległ i zaraz potem tupot tysięcy stóp i gwar roboczy, i gwizdy parowych sygnałów, i głuche wrzenie, łoskot tysięcy różnych machin.
— To tak dziwnie, że nie idziemy do doboty! — westchnął Franek, siadając obok brata. — Ja już nawykłem do dzwonka; teraz mi się zdaje, że jakbym bunt czynił.