Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Herr Jezu! — wrzasnął Fust, ukazując się w progu. — Kryszpin — pas!
Dyzma regulator przesunął i porywając drąg żelazny, zasadził go między szprychy najbliższego bloku. Drąg prysnął na pół, ale i ruch ustał natychmiast.
Wtedy chłopak na ręce uchwycił usuwającego się z drabiny dyrektora.
Zęby urwały już kołnierz, poszarpały plecy paltota, cała skóra z szyi była do krwi starta, i Rudolf był jakby odurzony. Nie upadł jednak, ale jedną ręką wsparł się na ramieniu Kryszpina, a drugą za kark się pomacał.
Fust podał mu wody.
Wypił i oprzytomniał. Spojrzał w górę, potem na Kryszpina, i trochę zmienionym głosem rzekł:
— Widzisz teraz, że mój krzyk Millera nie zgubił. Tam niema miejsca w czasie ruchu machiny.
— Jesteś szaleniec! — wołał Fust, jeszcze blady ze strachu. — Gdyby ten chłopiec drągiem nie zahamował machiny, byłoby z tobą, jak z tamtym nieszczęśliwym.
Rudolf rękę z ramienia Kryszpina zdjął i począł kark swój chustką okręcać. Zaśmiał się szyderczo:
— Tak ojciec myśli. Ano, to może ci życie zawdzięczam, panie Kryszpin, i mam podziękować, chociaż mniej je cenię, niż ty swoje.
— Moje życie do mnie nie należy, abym je narażał bez potrzeby rzetelnej! — odparł Dyzma, zbierając po ziemi narzędzia.
Wyprostował się hardo i dodał:
— Nazwał mnie pan tchórzem i ubliżył. Rad byłem za to odpłacić panu po swojemu. A podziękuje mi pan, jeśli będziemy obaj w rzetelnej potrzebie.
Wszedł na drabinę i po chwili doprowadził do porządku zgrzytający blok.
Robotnicy tymczasem zmywali kałużę krwi, wróciło wszystko do zwykłego porządku, tylko tam w domu roboczym rozlegały się wycia i jęki Millerów osierociałych, a w stolarni heblowano śpiesznie deski na trumnę.
Fust z Rudolfem wrócili do domu.