Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ujrzał zbytkowny gabinet, w którym dyrektor z właścicielem odpoczywali w wygodnych fotelach, paląc cygara.
Spadkobierca Fusta, siostrzany syn, wcale się tą różnicą fortuny nie zasępił.
Musi być im nudno, że takie kwaśne mają miny! — pomyślał z politowaniem i pobiegł dalej.
— Panny niema — dodał w myśli — a dyrektor pewnie jej tak nie kocha, jak ja swoją Elżunię. Aj, byle do piątku przetrwać, to ja będę większy pan od nich!
Zwolnił kroku, bo ciemność zgęstniała poza oświetlonym pałacem, i drogi dobrze nie znał. Trzymał się brukowanej ścieżki i śpiewać zaczął śmielej, pewien samotności.
Wtem się natknął na jakąś postać kobiecą, usunął się spiesznie i umilkł.
— Słowo daję, pałacowa panna! — pomyślał z urazą. — Ona mi nie da być pierwszym i ostatnim. Trudno ją ubiec!
Poszedł dalej, struty na humorze; już śpiewać mu się odechciało, i znowu opadły go niepokoje, czem się przekarmić do piątku.
Młyn świecił na uboczu, jak gwiazdka mglista. Wszedł do sieni i wnet załechtał jego powonienie zapach pieczywa i pary herbatniej.
— Pewniem zbłądził w tę czarną noc!
Ostrożnie otworzył drzwi, zajrzał i wpadł z podziwu oniemały. Pierwszą izbę babka urządziła na kuchnię i jadalnię zarazem. Ale czyż ta ta sama była, dokąd ich wczoraj rzucono?
Na kuchni palił się bujny ogień, ogrzewając dwa garnki, w głębi pod oknem był stół nakryty ceratą, nad stołem lampa oświetlała samowar, szklanki, koszyk bułek i wielką misę smażonych kartofli.
— Babuniu! Co to? — wykrzyknął Dyzma.
Staruszka w białym, domowym czepku, krzątała się po izbie, porządkując jakieś kuchenne statki, Franek przybijał na ścianie półki, a Elżunia, z minką bardzo poważną, podawała mu talerze, z których każdy był innego kształtu i gatunku.