Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Interesa zresztą szły świetnie. Holendry miały opinję doskonalą, jego podpis cenił się na złoto, on sam był powagą w przemyśle. Ale to szczęście było kupione taką pracą, takiem natężeniem umysłu, że nawet na zadowolenie czasu nie było, ba! nie było nawet czasu na konieczny dla zdrowia wypoczynek. Zdrowie zaś jego zużywało się szybko, potrzebowało restauracji, ale zwlekał od dnia do dnia, od lata do lata, opanowany żądzą zbierania, rozwijania, tworzenia nowych źródeł dochodu lub nowych oszczędności. Gdy zabierał się do spoczynku, po scenach z siostrą, które go rozstrajały ostatecznie, czasami, chwilowo, miewał uczucie pustki i wielkiego zimna i zmęczenia.
Siedział czas jakiś nieruchomy i miewał wspomnienie Elżuni, jej pieszczot, jej serdecznej troskliwości. Ale to wspomnienie budziło w nim wstyd, żal, złość. Odpychał je, bo zbyt był dumnym, by wyznać winę nawet przed sobą, a po takim namyśle i wspomnieniu, wstawał nazajutrz jeszcze chmurniejszy. Powtórne małżeństwo nie nęciło go. Serce jego zamarło wśród cyfr, nie umiał już czuć. A jednak nie był rad i zadowolony. Rysy jego zesztywniały, wczesne zmarszczki pokryły czoło, na skroniach siwiały włosy; nigdy się teraz nie rozpogadzał, na nikogo przyjaźnie nie spojrzał, nikogo nie lubił.
Dotychczas wierzył, że jest panem w Holendrach; twarz rejenta napełniła go niepokojem, wzbudziła śmiertelną trwogę. Twarz ta i ton zdradzały lekceważenie, obojętność, Rudolf dopiero teraz przypomniał sobie, że rejent oddawna dość niedbale go traktował. Zatem nastąpi katastrofa. Pracował dla kogoś, ustąpi fantazji Fusta. Otrzyma, jak Tony, fundusz matczyny i pójdzie na nowy dorobek, dzieło swe zostawiając pierwszemu lepszemu. Czuł, że tego człowieka zadławiłby własnemi rękoma.
Tydzień trwał wieczność. Wieść przesiąkła niewiadomo jak do fabryki i o tem tylko szeptano.
— Kryszpin weźmie!
— Po prawdzie, to należałoby nam oddać na akcje. Kryszpinowa się zrzekła.