Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skierował się ku swemu mieszkaniu, ale po drodze zatoczył się i upadł omdlały. Teraz dopiero poczuł, że jest ranny i wyczerpany ostatecznie.
A Hertha już nie żyła. Zasnęła z uśmiechem i położono ją wśród kwiatów — do kwiatu zerwanego podobną.
Brück siedział nad nią, bez żadnych gwałtownych bólu objawów. Wpatrywał się w twarz pogodną i był jak człowiek, pozostały na zgliszczach.
Dopiero wieczorem uderzyła go niezwykła, wielka cisza. Obejrzał się. było pełno łudzi modlących się, robotników odświętnie odzianych. Ujrzał tuż za sobą dyrektora.
— Zatrzymaliście fabrykę? — spytał, rad, że jega ból uszanowano.
— Musieliśmy, bo wody niema.
— Jakto?
— Rzekę nam zwrócono w bok. Runęła cała łąkami, o pół wiorsty za fabryką. Pozostało tylko nieco mułu na dnie.
— Gdzie Kryszpin?
— Ranny leży. W nocy, gdy im w robocie przeszkadzał, postrzelili go. Podobno Olekszyc...
— Ciężko ranny?
— Nie. W twarz śrutem dostał, ale gorączkę ma.
Brück wstał i wyszedł, nie okazując żadnego wrażenia. Poszedł nad rzekę, popatrzał apatycznie na koła wiszące nad wodą, na nieruchome transmisje, na mury głuche i odszedł. Skierował się do mieszkania Dyzmy. Po drodze odzyskał przytomność, wyprostował się. i rzekł zwykłym tonem:
— Ano, zastąpimy wodę parą. Ludzi zajmiesz pan przygotowawczemu robotami, a sam pojedziesz po machiny. Dobrze! Będzie praca!
Wszedł do pokoju Dyzmy.
Teofila z dzieckiem już tam była, doglądając chorego, którego doktór już opatrzył i wydobył śrut z twarzy.
Brück popatrzał na niego i spytał, czy przytomny.
— Nie bardzo — odparła kobieta smutno. — Zrywa się ciągle, żeby panienkę nieść do mogiły. Woła,