Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zlituj się, nie udawaj swego brata! — rzekł. — Ja wiem najlepiej, co czynić i jak!
W takiej chwili ich wzajemnych stosunków wracała do Holendrów owdowiała Tony.
Stary Brück jednego dnia pozbył się jej i Olekszyca. Opłacił ich oboje i pożegnał bez żalu. Potem zamyślił się, komu oddać zarząd, bo bawić długo nie mógł z powodu niezdrowia ukochanej córki. Lipowiec chciał sprzedać, musiał więc utrzymać w całej świetności. Techników mógł dostać wielu. Zatelegrafował do Berlina, i czekając odpowiedzi, przypomniał sobie Kryszpina.
Był to człowiek, którego zapamiętał dobrze, któremuby powierzył nadzór sumienny, ufał, jak sobie samemu. Człowiek ten był w więzieniu pod zarzutem morderstwa jego syna.
Brück kazał podać konie i ruszył do sędziego śledczego.
Sprawa, zamiast się wyjaśnić, gmatwała się coraz bardziej. Podejrzenia bardzo poważne obciążały Dyzmę, on sam milczał uparcie; tylko ludzie świadczyli za nim. Przeszłość miał bez zarzutu, każdy go chwalił, opowiadał cnoty i żywot bez skazy. Jedynie zeznania Olekszyca były dla niego fatalne.
Zrazu zgnębiony i jakby zalękły, teraz codzień był swobodniejszy. W więzieniu modlił się lub śpiewał, tak niefrasobliwy i spokojny, jakby mu nie groziło nic złego i hańbiącego.
Stróże i dozorcy pierwszy raz w życiu widzieli takiego więźnia, odchwaić się go nie mogli.
— Chciałbym go odwiedzić! — rzekł Brück.
Sędzia przystał z całą uprzejmością, dał kartkę do nadzorcy więzienia.
— Może pan czego się dowie od niego!
Brück pojechał do więzienia. Wprowadzono go do małego pokoiku z okratowanem oknem, bez żadnych sprzętów, oprócz zydla i stołka, na którym właśnie Dyzma jadł swój krupnik z chlebem.
Na widok starego zerwał się z ziemi bardzo zdziwiony.