Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszedł śmiało do domu, i nie zważając na obecność gospodarza, przysiadł się do Teofili.
Abel spojrzał nań i zaraz wyszedł.
Nie zraziło to natręta: owszem wytłomaczył sobie, że Niemiec praktyczny zostawia mu umyślnie swobodę.. Stał się więc jeszcze bardziej natarczywym.
Ale Teofila nie była do zdobycia. Odejście męża napełniło ją strachem o najgorsze następstwa; bez ceremonji uciekła do alkierza i zaryglowała drzwi.
Brück prosił i szeptał, obiecywał tysiące, Nareszcie począł kląć i o Dyzmie robić przycinki. Gdy i to nie skutkowało, plunął i wyszedł.
Dalej niewiadomo, co z nim zaszło. Olekszyc czekał cierpliwie godzinę i dwie, wreszcie zniecierpliwiony ruszył na zwiady.
Domostwo Ablów było ciemne i głuche; wszyscy spali, Na jego stukanie Niemiec się ukazał, rozespany, więc zły.
— Kto tam? Czego?
— Ja. Niema tu pana Brücka?
— Był, ale już dawno poszedł.
— Dokąd?
— Nie wiem. Byłem wtedy u powroźnika. Żona mówiła, że mało co zabawił.
Olekszyc wrócił do oberży. Brücka nie było. Coraz bardziej zaniepokojony, pojechał do Lipowca. Brück nie wrócił. Panika ogarnęła wszystkich. Skoro świt, zbudzono panią Tony. Nie czas było na tajemnice.
Tymczasem wśród wrzawy i gorączkowego ruchu, na podwórzu ukazał się Kryszpin, wodą ociekający, bez czapki i surduta, blady jak trup. Nie mógł mówić ze zmęczenia, ręką ku rzece wskazał i położył się w trawie, bez ruchu, wyczerpany zupełnie.
Rzucili się wszyscy ku rzece.
Po rosie ślad Dyzmy był widoczny na łąkach. Doprowadził do gąszczów łozy, gdzie Brück leżał okryty szlamem, bez życia. Śmierć była gwałtowna, na twarzy był siny, krew broczyła z ust i uszu.
— Utonął! — poczęto szeptać.